Kobieta się zarumieniła, ale na wspomnienie tego imienia oko jéj zapałało, przeczuła jakieś niebezpieczeństwo i mimo poszanowania, które jéj wrażał ów mężczyzna, bawiący się swym krzyżykiem św. Jerzego, przywieszonym do huzarskiego krótkiego mundurka — zdawała się raczéj do obrony zajadłéj przygotowaną niż do łagodnego posłuszeństwa...
— O miły Boże, w tém przecie nie ma nic złego, że piękna pani zajmie wolnego serca mężczyznę i że go do siebie przywiąże... Mogę wam tylko winszować wyboru, gdyż cenię wielce usługi i zdolności Stanisława Karłowicza...
— Ale cóż ja mam z nim wspólnego? zapytała kobieta.
Mężczyzna się uśmiechnął tylko.
— Nie wchodzimy w to, jam pewny, że wy mi pomożecie. Jakkolwiek jest mi Stanisław Karłowicz tu przydatnym, nieskończenie użyteczniejszym być może w Polsce... Rodem jest z niéj, zna ją, ma stósunki...
Mówiąc to patrzał na Maryą, która zaczęła blednąć, wiadomość widocznie ją przeraziła, znikło udawanie przed chwilą przybrane — podniosła oczy i, zbliżając się o krok ze złożonemi rękami, zawołała drżącym głosem przejęta...
— A! nie — nie! niech on tam nie jedzie! Zniżając głos dodała:
— On zginie i ja zginę...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/245
Ta strona została skorygowana.