— Maryo Pawłowno... to go nie do zguby ale właśnie do osągnięcia wyższego stanowiska poprowadzi. Cóż zresztą broni być z nim i przy nim...
Wyciągnął miękką, pulchną i jakby nabrzękłą rękę ku pięknéj pani.
— Maryo Pawłowno — ja tego żądam i ja was o to proszę. Nie gniewajcie się, tak być — musi.
To mówiąc ostro mimo łagodnych wyrazów spojrzał na nią, ukłonił się i w rozstępującym się przed nim znikł tłumie.
Marya Pawłowna stała chwilę w osłupieniu jakiémś, rękę powiodła po czole... i powoli zsunęła się na krzesło ze spuszczonemi oczyma, nie widząc blasku i wrzawy, które ją otaczały...
Po chwili osoby, co wszystko widzą... znalazły środek zbliżenia się do niéj — chciano zapewne dowiedzieć się, jakie to wyrazy z góry rzucone tak widocznie nią wstrzęsły i twarz jéj martwą bladością powlokły. Ale Marya Pawłowna była zawsze milczącą a najbardziéj, gdy cierpiała... poskarżyła się na ból głowy... oczy jéj przebiegły grupy osób, wstała zwolna, poczęła się niby przechadzać, kilku osobom, które jéj drogę zachodziły, odpowiedziała półuśmiechem i półsłowem... potém manewrując nader zręcznie... niepostrzeżenie wysunęła się z pierwszéj sali, przesunęła przez drugą, coraz żywszym krokiem przebiegła trzecią prawie pustą i w sieniach rzuciła stłumionym głosem imię swojego służącego...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/246
Ta strona została skorygowana.