jego wyrażały nieopisany niepokój, trwogę — niepewność...
— Ale ty nie pojedziesz tam, ty się podasz do dymisyi i zostaniesz tu, ja cię nie puszczę... ja mam przeczucia okropne, ja nienawidzę kraju tego, miasta... ludzi — nie! to być nie może. Użyję wszelkich sprężyn, ażeby cię uwolniono... niech ślą, kogo chcą... to być nie może... nie prawdaż? — ty mi nic nie mówisz?!
— Bo ja nic dotąd nie rozumiem... rzekł jenerał, kiedyż się to stać mogło? Dziś widziałem ministra... wczoraj miałem posłuchanie w pałacu, o niczém mowy, najmniejszego podobieństwa nie było.
— Ale Arsen Prokopowicz, ten nikczemny prześladowca... ale inni z nim nie śpią... zawołała gwałtownie wybuchając jenerałowa... I poczęła się przechadzać po pokoju.
— Nie — nie — dodała... jutro jadę do starego Adlerberga... zapłacę jego długi, wykupię weksle... lepiéj, dam mu pieniędzy, on musi to przerobić...
Jenerał stał zamyślony... Nagle oko jego padło na biurko, przy którém siedzieli przed chwilą... leżał na niém pozostały jakiś roztwarty szeroko papier z pieczątką, jenerał pobladł zobaczywszy go... Z niezmierną zręcznością począł niby niechcący zbliżać się do biurka, tyłem doń obróciwszy, drżąca jego ręka ujęła ów papier zagadkowy i prawie bez szelestu... gorączkowo wpuściła w kieszeń surduta...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/250
Ta strona została skorygowana.