— Bardzo jestem szczęśliwym, zawołał, że przychodzę w porę. Nie powiem, że to przeczucie serca...
— Byliżbyście tak głupi, Arsenie Prokopowicz, abyście do trzydziestu kilku lat ten niepotrzebny sprzęt chowali? ironicznie ostro poczęła Marya.
— Figura retoryczna — poprawił się gość — nie zważajcie — Maryo Pawłowno...
Gospodyni spojrzała nań długo, bacznie i wzdrygnęła się jakoś — westchnęła.
Zdziwiony niezwykłym wyrazem twarzy, głosem, humorem... gość milczał.
— Dosyć mi dokuczaliście, Arsenie Prokopowicz — odezwała się jenerałowa — czy nie znajdujecie, że czas, by już nam zawrzeć zgodę!
— Zgodę! Maryo Pawłowno — jabym dał pół życia, gdyby ona była możliwą.
— Na co tak wiele? dajcie rok lub dwa, będzie dosyć!
— Jakto? wy? wy żądacie?
— Abyś się zaprzągł w mój rydwan, ale wcale nie tryumfalny... będzie to wóz bojowy jak w Iliadzie...
— A ja? woźnicą? podchwycił Arsen.
— Może...
— Wojna przeciw komu?
— Wojna... odparła — no — domyślcie się...
— Nie — przysięgam Bogu! nie! to coś tak nowego!! Nie! wy żartujecie..
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/279
Ta strona została skorygowana.