fitury... przekąski jakieś niewiadomo gdzie zdobyte... w saloniku małym nakryto... a Mateusz, niedając Akilinie Januwnie słać łóżka, poniósł pościel sam i pokój sypialny urządzać zaczął.
Nie był już tak rozmowny, ani téż przybyła zmęczona drogą kobieta wyzywała go na rozmowę. Przybita, smutna poszła do herbaty...
Gdy się służba oddaliła a łóżko zostało posłane, Mateusz z założonemi w tył rękami stanął w progu na straży, wpatrywał się biedny w przybyłą i zdawał liczyć wczesne marszczki na téj pięknéj, zafrasowanéj twarzy, badać smutek co ją oblewał.
— Wszak Staś zdrów? spytała spoglądając nań.
— A! proszę jaśnie pani, nieprzymierzając jak ryba... Ja niewiem, dodał, ten z pozwoleniem szelmowski klimat... jemu nic... woda paskudna, mało kto od niéj nie choruje, jemu nic... po mrozach jeździ w jednym mundurze... dzięki najwyższemu nic nie szkodzi...
— Chwała Bogu choć za to... szepnęła — kobieta.
— Ale chwalić Boga za wszystko — rzekł Mateusz... bo choć to teraz nam Polakom coraz cieśniéj, ale pan jenerał w wielkich łaskach...
Spojrzenie kobiety dziwnie urwało mu dalszą mowę, zamilkł nagle...
— Dasz mi jutro konie na daczę... rzekła po przestanku.
Mateusz zaciął usta i pokręcił wąsa.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/29
Ta strona została skorygowana.