ulicy nawet tu wszystkoby mu dało odgadnąć... jedź... zostaw go mnie... zobaczymy...
Albin był tak strasznym, gdy to mówił słowy przerywanemi że jenerał, któremu podał dłoń rozpaloną na pożegnanie... wstrzymał ją chwilę.
— Mój Albinie — rzekł — wstrzymaj się, zaklinam cię, od wszelkiego kroku gwałtownego. Tu za granicą byłbyś ujęty, sądzony jak prosty morderca i dałbyś szyję... a życie twe więcéj warto niżeli tego nikczemnika.
— Zostaw to mnie! zostaw mnie! powtarzał Albin drzący i rozgorączkowany... to moja rzecz — to wina moja... jam obowiązany zło, którego nawarzyłem, naprawić.
— Ale bracie w tém usposobieniu, w jakiém jesteś, nie puszczę cię, zawołał jenerał — chyba mi dasz słowo, że nic nie poczniesz sam... tu... teraz...
Albin spojrzał mu w oczy.
— Nie bój się, rzekł, ja nadto cenię moje życie w téj chwili, kiedy mogę być powołanym do boju za ojczyznę, nie zrobię nic... jednakże czuwać nad nim muszę i nie puszczę go już ztąd, nie porzucę samego, nie dam mu zrobić kroku. Odkąd mi jest podejrzanym, nie mogę spuścić go z oka.
— Podejrzanym! zaśmiał się jenerał — on podejrzanym nie jest — ale jawnym łajdakiem i zdrajcą.
— Tém bardziéj — poprawił się Albin — nas jest tu a przynajmniéj powinno być kilku, osaczyć go tak potrzeba, aby się nie ruszył, nie drgnął bez naszéj wia-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/338
Ta strona została skorygowana.