część nocy upłynęła — odezwał się, wcale po sobie nie dając poznać, co się w nim działo — Albin. — Śpijże pan... a ja przyjdę jutro rano... mam rzeczy ważne do powiedzenia...
— A więc — któraż godzina? chwytając za zegarek schrypłym głosem zapytał Moskal... co? czwarta? gdzieżeście byli tak długo?
— Czekaliśmy we dwóch... na przybycie reszty... spokojnie rzekł chłopak pokaszlując — ale nikt nie przybył. i
— Nikt nie przybył? to nie może być! to być nie może... potrząsając głową odezwał się Arsen... co mi pleciesz... i siedzieliście do czwartéj?
Niedowierzająco spojrzał mu w oczy.
— W takich razach, jak na pojedynku, rzekł Albin, trwa się na placu do ostatniéj godziny! Ale to zdrada...
— Jaka zdrada! ruszając ramionami i ziewając począł Moskal... ot! po prostu gdzieś posłów albo lada dziewczyna albo dobry szampan zatrzymał. Ja to znam... Idź spać — jutro rano pomówimy... któż był...
— Jeden tylko, odezwał się Albin, wymieniając wodza, którego wiedział, że imię nie było tajemnicą a osoba nie ulegała niebezpieczeństwu. Nadto był znanym powszechnie.
— To warchoł i paplacz! rzekł Arsen, ziewając powtórnie — zatém do jutra...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/341
Ta strona została skorygowana.