kseli, gdzie on mniéj przynajmniéj był niebezpiecznym a z oka go nie spuszczać.
Nim Arsen Prokopowicz wstał, zostawiwszy służącéj parę słów do niego z prośbą, by nań oczekiwał, Albin wybiegł na miasto. Przypomniał sobie, iż miał parę adresów osób, do których mógł się udać o pomoc i poradę. Oba one dano mu z Warszawy do nieznajomych, z których jeden był emigrantem z fantazyi, drugi wychodzcem starym z r. 1831. Czekając, który z nich większe w nim obudzi zaufanie, Albin postanowił zapoznać się z obydwoma, a potém zwierzyć, się otwarcie z trudnego położenia swojego. Emigrant z r. 1831 był kawalerem, a stał na piątém piętrze starego domu, w jednéj z najmniéj nowych i najbrudniejszych uliczek miasta. Godzina była bardzo wczesna... ale sprawa pilna... Albin, spytawszy portyera o obywatela Korwina, którego tu przechrzcono na Mr. de Corvin, i otrzymawszy zdziwioną odpowiedź, że o téj porze nikt z domu nie wychodzi — począł drapać się na piąte piętro... Wschody, jak zwykle paradne z razu, na trzeciém już nieco były opuszczone, na czwartém brudne i koszlawe, a do piątego wiodły mało co lepsze od drabinki. Na jedném z drzwiczek w kurytarzu przylepiona była kartka, służyć mogąca za wskazówkę:
Albin zapukał...