sądzisz, czy rzecz pilna i jakiéj wagi. Nie zacznę od kolebki, ale od najbliższych czasów.
Stary wiarus okrył się nieco kółdrą, gdyż w jego pokoiku na poddaszu znamienicie było zimno.
— Mów, odparł, słucham.
Przybyły rozpoczął od uwolnienia swego z niewoli, a krótce opowiedział wypadki: ocalenie życia przez Arsena... dalsze losy, stósunki z nim, aż do ostatka i do odkrycia, w czyich się znajdował rękach.
Stary słuchał z uwagą natężoną, niekiedy klął, zapalił dla rozbudzenia brűle-guele, którą mu podał Albin ze stolika, nałożywszy diabelskim tytuniem... Wreszcie doszedszły do tego, że Arsen się okazał ajentem policyjnym, wykrzyknął: A to szelma!! a to go bestyą powiesić... i to nie jutro ale dzisiaj,
— Mój kapitanie, przerwał Albin, ale on mi życie ocalił...
Korwin się zadumał, poprawił szlafmycę. Czysty melodramat! zawołał, tfu! co bo to za historya... chyba ty komponujesz...
— Kapitanie, święta prawda.
— Ale któż ci tu na nią poradzi... sądu Salomonowegoby trzeba, a jam nie Salomo... jak Boga kocham!!
Zamyślił się głęboko kapitan, spojrzał z ukosa na szablę wiszącą na ścianie i nic nie mówił, pykając ze swéj fajeczki.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/347
Ta strona została skorygowana.