nowił nie opuszczać, o ile się tylko da. Moskal téż szczęściem do czynienia nic nie miał i towarzysza pozbywać się nie potrzebował. Dzień więc zszedł wedle nakreślonego programu aż do obiadu... Po obiedzie Albin sam wnioskował, ażeby zajść do kawiarni szwajcarskiéj, w któréj demokratyczne towarzystwo zwykło się było zgromadzać.
Po obiedzie, który humor Moskala znacznie poprawił zgoda była łatwą, poszli więc... razem...
Zastali tu, jak prawie co dzień, mnogich gości dosyć wrzawliwie zabawiających się swobodną rozmową, dominami i kwaśném piwem belgijskiém, które przypomnieniem narodowych szczy (kwasu) Moskalowi się podobało... Albin wybrał kątek w sali jak najustronniejszy — zasiedli...
Ledwie wśród dymu rozpatrzyć się nieco mogli, gdy z czapeczką na bakier, z fajeczką w ustach, ubrany w niebieską bluzę, na wierzch starego czarnego fraka włożoną (którą Lelewel uczynił popularną), zjawił się z siwemi wąsami jegomość. Zdala już krocząc w sąsiedztwo stolika, przy którym zajął miejsce Albin, dał mu znak, że go nie zna. Był to — nieco trudny w istocie do poznania w nowéj téj postaci, p. de Corvin... Siadł tuż... stuknął na garsona i kazał sobie podać absyntu...
Mina znać jego uderzyła Moskala zaraz, spytał to-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/354
Ta strona została skorygowana.