Arsen Prokopowicz zaczynał blednąć.
— Chodźmy, rzekł do Albina...
Bluza pochwyciła go za rękę...
— Co to? myślicie uciekać? cóż to to znaczy? czyś Waćpan tchórz? czy masz mnie za pijanego? hę!
— Pozwól pan sobie powiedzieć, żywo odparł Arsen, żem pana niczém nie obraził, rozmowy nie rozpoczynał a że burd karczemnych nie lubię...
Skłonił się...
— Chodźmy, rzekł do Albina... to człowiek pijany.
— Czekaj pan — odparł bluzowy — jest obraza honoru, pan mnie masz za kogoś, co wszczyna burdy? hę! chcesz uchodzić! Ja na to nie pozwolę...
Albin, który był z łatwością dostrzegł zamiar p. Korwina, mocno się zmięszał, szukanie zaczepki nie zdało mu się szczęśliwym wymysłem...
Arsen Prokopowicz znowu, niechcąc za tchórza uchodzić, choć oburzony i zlękniony razem, — usiadł.
Nastąpiła chwila milczenia.
W oddaleniu krążący wśród mgły cygar ukazał się p. Emil i dwóch jakichś jego towarzyszów... Dosyć zręcznie udawali, że szukają miejsca. Albinowi wypadało ich nie widzieć, ale serce mu bić zaczynało, nie rozumiał, jak się to wszystko skończy.
— Obywatelu Tatarze — odezwał się Korwin — jestem z powołania artystą i fizyognomistą, — powiedz mi téż, sans vous offenser, jaka kraina cię wydała?
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/356
Ta strona została skorygowana.