Ale papiery mogą wpaść w ręce tym, co nie potrzebują ich widzieć...
Obejrzał się starannie Arsen Prokopowicz i żywo poszedł naprzód do tłómoczka, potém do leżącego pugilaresu, nareszcie śmiało podsunął rękę pod poduszkę, dobywając z pod niéj sakiewkę i papiery... Oprócz paszportu i rachunków zabrał wszystkie... przeliczył pieniądze i płacąc sobie dług szwajcarski, schował do kieszeni co znalazł, oprócz jednego luidora.
— Ba! jemu to niepotrzebne... pochować przecie muszą!! ktokolwiekbądź, obcy czy swoi... a choćby właściciel hotelu... biedne chłopczysko... ale kto mu winien... Papierów zostawić nie można... kto wie co w nich jest...
Zmiótłszy tak co było pod ręką z pospiechem... pomiarkował, że należało nie zostawiać po sobie śladu; przywrócił więc wszystko jak było... obejrzał pilno... przetrząsł jeszcze czy gdzie papier nie pozostał... i mając już wychodzić, stanął spojrzeć na umarłego. Oczy jego padły na bladą, rozpromienioną twarz poczciwego chłopaka, uśmiechnął się niemal z pogardą a po troszę z litością.
— Taki koniec ich wszystkich... nie umieją żyć. Wzruszył ramionami.
Nie ma tu co popasać, rzekł w sobie, gdyby mnie przydybano, mógłbym być w diabelnym kłopocie, a tak szukaj wiatru w polu... nikt wiedzieć nie będzie, żem
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/364
Ta strona została skorygowana.