— Mów! co to jest! co to znaczy! kto tu mieszka! Ja nie rozumiem... ja umieram! Staś! on! mój syn! A piekło zepsucia... On!
Stary płakał jak ona, ale milczał.
— Moja pani, dobrodziejko moja... niech się jasna pani uspokoi... tu... nie ma nic... ja nie wiem... pani także o tém wiedzieć nie powinna! wiedzieć nie powinna!
Ostatnie słowa dziwnie odbrzmiały w uchu i sercu kobiety — uderzyło ją ich znaczenie... porwała się nagle jakby z prochu stopy otrząsnąć chciała i poczęła biedz ku salonowi gwałtownie, wskazując staremu, aby szedł za nią.
— Tak, masz słuszność — chodź — to prawda... oko matki nie powinno było tego oglądać... serce matki wiedzieć o tém... chódź ztąd... idźmy...
I rzuciła się ku drzwiom. Mateusz pozabierał światło i jak winowajca za idącą spiesznie ku swojemu pokojowi powlókł się drzący.
— Ale ty... ty powiesz mi wszystko! Ja wiedzieć muszę! kto jest ta kobieta, która bezwstydnie wkradła się do domu mojego syna i śmiała go zbezcześcić... Kto ona? Jak mógł on, syn mój, Polak na sromotę taką się ważyć w obec całego świata?..
Mów mi..
— Moja pani droga, rzucając się jéj do nóg i ściskając a całując po kolanach — odezwał się stary żoł-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/37
Ta strona została skorygowana.