bardzo się jakoś jak chorągiewka z dnia na dzień zwróciło w stronę przeciwną... Wczoraj jeszcze mówiliście mi wcale co innego.
— Nie wiem — odrzekł wojskowy — ale są wypadki i idee, które czasem tak nagły wywierają skutek.
— W każdym razie przynajmniéjbym o tych wypadkach i ideach wiedzieć pragnął... Winniście mi choć jakiekolwiek objaśnienie...
Wojskowy widocznie walczył z sobą i z jakiémś uczuciem, uciskającém mu piersi, wybuchnął nareście.
— Wypadkiem tym i ideą, o którą się upominacie, jest — zawołał, że ilekroć sprawa wspólna i my zbliżymy się do was... myśmy w dobréj wierze i gotowi na ofiary, wy bogaci w obietnice i słowa a gotowi tylko do — zdrady...
To mówiąc skłonił się jakby go żegnał.
— Ale któż was zdradził! spytał Arsen.
— Jeszcze nikt, ale jutro pewnie wszyscy...
— I ja?
— Nie wiem, może. Zdradzicie nas, jeśli nie czynem to bezczynnością... jeśli nie mową to milczeniem... odstąpicie i cofniecie się.
— Więc? zapytał Arsen.
— Więc ja jadę na Kaukaz, komitet rozwiązany i nie ma już co robić.
— Zdajcie na kogo innego.
— Nikt nie weźmie.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/386
Ta strona została skorygowana.