jest to cisza... ani spokój... wśród milczenia pozornego słychać podziemne warczenie jakichś sił okiełzanych jeszcze, co się wraz wyrwać mają... głuche prądy przebiegają powietrze, ziemia zdaje się drzeć strwożona; wygładzone wód powierzchnie kołyszą się ruchy niepostrzeżonemi, czuć pod pozorną śmiercią życia zbytek... i jakby skupienie w sobie całéj natury przed straszliwym wybuchem... W ciężkiém ołowianém powietrzu przesuwają się prądy, to zimne jak lód, to gorące jak ukrop, przychodzą nie wiedzieć zkąd i nikną nie wiedzieć gdzie... Kamienie pocą się z trwogi, na liściach występuje jakby krew roślin, które odetchnąć czém nie mają...
Nim się przebudzi wszystko... zdaje się nakazanym, narzuconym snem mimowolnym usypiać, ale wśród niego powieki drzą i serca biją... Wśród tego milczenia pełnego chaotycznych dźwięków stłumionych, zgniecionych, jakby cieniów głosu — oczekiwanie bezlitośne, długie, czas zdaje się wstrzymany — oto już przychodzi grzmot, oto kroczy burza... nie!... burza téż gdzieś uwięzła zmęczoną i śpi... Z trwogi tego oczekiwania konają ludzie... mrą dusze...
Wszystkie burz przedednie są do siebie podobne i wszystkie jutra po burzach. Cisza... kataklizm, ruiny, śmierć a zwątpienie tego, co żywém zostało...
Wybuchami żyje natura... konwulsyami bezsilna miota się ludzkość, przerzucając się z końca w koniec
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/403
Ta strona została skorygowana.