bach słowiańsko-moskiewskiéj cywilizacyi, która miała w danym czasie odrodzić zgniłą i strupieszałą Europę.
Symeon Agatonowicz znał całą nicość tych ludzi, którym się kłaniał i pozornie ich szanował; wiedział doskonale, że gdy przyjdzie chwila walki a niebezpieczeństwa bez niego i jemu podobnych się nie obejdą... i ustępstwa im zrobić będą musieli, z których oni skorzystają.
Właśnie téj chwili oczekiwano teraz. Arsen dobrze wiedział, gdzie i kiedy na pewno zastanie Symeona i rozmówić się z nim będzie mógł swobodnie. Miał do wyboru pójść do departamentu i tam w biurze samém się naradzić lub u pani Agaty Piotrownéj, ulubienicy Symeona, którą znał dobrze i któréj był miłym gościem, uchodząc tu za bardzo salonowego człowieka. Zdało mu się bezpieczniejszém wszakże zastukać do biura... Kancelista zaniósł jego bilet i, jak się spodziewał, przyjęto go natychmiast.
Myliłby się, ktoby sądził, że ci panowie, których przekonania były zgodne, zostawali w zupełném porozumieniu i działali wspólnie — nigdy oni nie powiedzieli sobie, do czego dążyli... co zamierzali, ale jeden z nich na drugiego rachował. W godzinach stanowczych dzieje się tak z ludźmi wszędzie... Ten sam fenomen któryśmy widzieli w ulicach Warszawy, na inny sposób tu się objawiał... Spisek był w powietrzu.
Arsen wchodząc zastał radzcę w progu z twarzą
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/410
Ta strona została skorygowana.