widocznie radosną i zaciekawioną, wyglądającego obiecanego gościa... Symeon Agatonowicz miał pióro za uchem, vice-mundur zapięty i gwiazdę u boku jako urzędnik, mogący być co chwilę powołany do pana ministra lub nawet wyżéj...
— No! a wy tu znowu... Arsen Prokopowicz! zkądże? z Warszawy? co za wieści nam przynosicie, siadajcie bez ceremonii, proszę. Dawno was nie było? Co się święci?
Przybyły zbierać się zdawał myśli, uśmiechał, ramionami ruszał.
— Nie przyjechałbym, rzekł cicho, gdyby nie było ważnych pobudek... Nawet na chwilę teraz żal opuścić Warszawę, taka to ciekawa rzecz patrzeć na wrący ludzki kipiątek.
— Wre! wre! śmiejąc się rzekł radzca... Ognia margrabia podkłada, cha! cha!
— No — tak — ale któż wie, gotowi wszystko popsuć, gdy się zlękną — mówił Arsen... coś już słabną... Czy rekrutacya postanowiona?
— Stanowczo jeszcze nie — rzekł zniżając głos radzca — są i tu różne przekonania i z saméj Warszawy płyną przeciwne prądy... jedni uważają to za konieczność, drudzy za niebezpieczeństwo... Ukaz był podpisany... i wstrzymany.
— Wstrzymany! — odezwał się Arsen — niech Bóg uchowa, by go miano powstrzymać... nic nie bę-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/411
Ta strona została skorygowana.