twarzą Arsen — niby to ja nic nie wiem... Chcecie, by wasze dobre uczynki pozostały tajemnicą... Ocaliliście młodego człowieka... No tak! i mieliście racyą i kalkulacyą. Gdyby go byli zamknęli, mógłby się dla matuszki Rosyi nieprzyjaciel jeden na przyszłe czasy zachować, a tak pójdzie jutro w las i nasze celne strzelcy go zmiotą... jak makówkę. Ot! zawsze jednym mniéj! wy bo wierny syn Rosyi!
Na te słowa jenerał pokraśniał cały, wargi mu się zatrzęsły.
— Smutne to są rzeczy, Arsenie Prokopowiczu, odezwał się powstrzymując, nie sądziłem, byście mieli odwagę z nich żartować.
— Ja, panie jenerale? ja? spytał Arsen, ale jabym z rodzonego ojca żartował, gdyby wstał z grobu... a bąka uciął... jak wy...
Jenerał zakłopotany był z odpowiedzią. Kłamać nie chciał, wiedział téż, że toby się na nic nie zdało, ruszył ramionami z niecierpliwości. Arsen rzucił nań oczyma, ucieszył się męczarnią i rad był ją przeciągnąć.
— Jużcić jak was pięknie poproszę, to mnie podwieziecie choć do Europejskiego hotelu, a tam rzućcie na bruk... rzekł żywo. Albo, jeśli wam po drodze, to do Angielskiego.
Spojrzał nań badająco...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/435
Ta strona została skorygowana.