— Więc ona zerwała ze światem? z rodziną? dla niego? pytała daléj matka.
— A! nie, proszę pani! rzekł sługa, albo to tak jak u nas... U niéj, choć wszyscy wiedzą, co się święci, dla tego i dwór bywa i szanują i przyjmują i nikomu w głowie jéj unikać. — A co to komu do tego? Tu inny świat... napatrzył się człowiek czego przez całe długie życie nie widział. Wolno sobie każdemu poczynać wedle sumienia, nikt się w to nie mięsza... Tu z pozwoleniem, sam pan się nie tai ze swemi szkaradami, — to i na drugich nie patrzą jak kto żyje, byle pokłony bił i — Słuszajus!
Wdowa milczała osmucona... podparta na ręku dumała.
— Idź, rzekła po chwili do Mateusza... idź — jeźli cię spyta przyjechawszy... powiedz mu, że nie widziałam nic, że nic nie wiem, żem przybyła zmęczona... rozumiesz.
— Rozumiem, rozumiem, tylko niech się moja dobrodziejka nie gryzie, cicho dodał sługa — już jakoś to będzie! pan Bóg da... Ja się spać nie będę kładł... Chłopak przed pół godziną pojechał na daczę... już tam może i stanął, bo konia wziął dobrego... Za godzinę, jeźli tylko w domu jenerała zastaną, on tu będzie... Ale nim się uprzątniemy z rupieciami téj czarownicy... to i ranek nadejdzie.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/44
Ta strona została skorygowana.