kną blondynkę, z czołem wypogodzoném, z usty uśmiechniętemi, marmurowo chłodną, rozkazującą... Typ imperatorski... któremu świat musiał bić pokłony... Na szyi miała sznur pereł, na sobie suknią ciemno fijoletową z koronkami przepysznemi. Patrzała nie widząc gdzieś po za światy, jakby pytając o życia zagadkę.. Uśmiech niedostrzeżony błądził po ustach, w których malowała się wola silna i charakter niezłomny. Wszystko mówiło w niéj, że się nie ugnie, póki nie zechce sama... ale że dla tego marmuru... świat téż bryłą marmurową, nad którym nie będzie mieć litości... Czytała łzawemi oczyma matka przeznaczenie syna w téj strasznéj piękności... ciągnącéj ku sobie, aby pochłonąć... uśmiechającéj się, by zabić... podściełającéj sobie pod nogi choćby trupy... byle nóżka na czém spocząć miała.
Na pierwsze wejrzenie była to klasyczna piękność nie mówiąca nie, rozpatrując się w niéj przebiegały dreszcze... Znać było, że to oko nie płakało nigdy, chyba nad upokorzeniem i niedolą własną, że te usta nie mówiły o sercu... bo pod białém popiersiem czarownicy... ono bić dawno przestało.
W miarę jak pułkownikowa wpatrywała się w ten portret, stęgła ze strachu i rozpłakała się przelękła... Czuła, że z tą istotą nieczułą, nie szanującą nic... walczyć nie potrafi... zwątpiła o sobie. Na obliczu tém zazepsucie, rozpasanie, przeszłość swawolna nie zostawiły śladu, nie starły z niego pyłku młodzieńczego, spłynęły
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/46
Ta strona została skorygowana.