— Rąb go po żołniersku...
— Jestem starym podkomendnym ojca a sługą jenerała Stanisława Zbyskiego.
— Rosyjskiego jenerała! zmarszczył się Frycz.
— Ale czekajże konsyliarzu... krótko a węzłowato, téj nocy mój pan uszedł do powstania...
Frycz zerwał się z krzesełka. — Co ty mówisz? — Stary głową tylko kiwnął.
— Trzeba, żeby się te, z pozwoleniem, szelmy... Moskale...
— Bez pozwolenia... przerwał doktor.
— Nie dowiedzieli o tém tak rychło, bo pogoń wyślą...
— Złoty człowiecze! ściskając go, zawołał doktor. Kto ci dał ten rozum?
— A Pan Bóg! odparł żołnierz... ale tu konsyliarzu bez twéj pomocy nic.
— Zrobię, co zechcesz...
— Słuchajże, rzekł zniżając głos Maciéj — gdybyś pan był chętny a bardzo ostrożny, a żeby nam obu posłużyło szczęście...
— To co? spytał doktor.
— Ale ba... tylko ja mówić nie śmiem...
— Pal... a śmiało.
— A nuż głupstwo...?
— Korona ci z głowy nie spadnie.
Maciéj się zamyślił, przystąpił do ucha doktorowi
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/469
Ta strona została skorygowana.