i z bardzo wymownemi ruchami począł mu coś gorąco dowodzić.
Frycz, który z początku słuchał z uwagą wielką, potém się śmiał, potém kiwał głową, skończył na tém, iż starego wyściskał i ucałował.
— Siadaj pan zemną do dorożki... lekarstw trzeba jak najwięcéj... ulicę słomą zaścielemy...
— Ale rozum twój cały w tém, żebyś nikogo nie dopuścił...
— Spuść się konsyliarzu na mnie, i diabeł nie wlezie... Cholera i tyfus... nie będą się bardzo napierali...
— Ale twarz cię zdradzi!
— Mnie? będę płakał jak bóbr!...
Doktor ramionami ruszył, pochwycił coś ze stołu, nalał kieliszek rumu wiarusowi, siedli do dorożki i pojechali.
Poczciwy Maciéj tak był swoją rolą przejęty, iż dorożce, gdy do domu się zbliżała, kazał zwolnić kroku...
Na wschody wprowadził doktora na palcach z największemi ostrożnościami a drzwi wszystkie zamykał... Skoczył potém pospuszczać firanki, zamykać okiennice... i odwracając się do doktora, rzekł:
— Wszak na łóżku trzeba coś położyć... jakiegoś... bałwana? tak? a pan pisz a pisz recepty na cholerę... ja będę posyłał...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/470
Ta strona została skorygowana.