zostawić. Wdowa spojrzała bystro, na pamięć jéj przyszedł wieczór wczorajszy... porwała się, zaczęła ubierać, chciała natychmiast jechać na zwiady.
— Maciéj tu zaraz będzie — odezwała się Misia... niech matka zaczeka.
— Nie mogę, nie mogę, nie mogę — zaczęła żywo pułkownikowa... zlituj się, ja w niepewności godziny nie wyżyję.
Michalina rzuciła się przed nią na kolana i objęła rękami.
— Kochana, droga pani, matko, posłuchaj... pozostań spokojną dla niego... idzie o to, by nie— postrzeżono, by nie wiedział nikt, że go nie ma... On pojechał... tak...
Spojrzała na bledniejącą...
— Dokąd? przeciw swoim? zawołała ręce łamiąc matka...
— Do swoich!! szepnęła, uśmiechając się Michalina.
Na te słowa pułkownikowa, czując, że się jéj w głowie zawraca a siły ją opuszczają, padła na fotel, chwytając ręce Michaliny.
— Cicho! na miłość Bożą! oprócz Macieja nikt jeszcze nie wie o tém, on jeden... a on, dając czas do ucieczki, ułożył tak wszystko, iż jenerał uchodzi za chorego...
— Może on w istocie chory! krzyknęła matka.
— Przysięgam pani, że tak jest, jak mówię, jenerał
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/474
Ta strona została skorygowana.