łość ludzi... poczciwość... co chcecie? A jeśli sto... tysiąc umrze... to cóż? wy mi musicie tę trumnę otworzyć! Ja napiszę do cesarza... ja...
Maciéj drżał od początku téj sprawy, którą w tak dziwny sposób poprowadził, nie było chwili niebezpieczniejszéj nad tę... Ufał on, że postrach cholery nie dopuści ostateczności... ale znając Maryą Pawłownę i jéj miłość dla jenerała i wpływy jéj... trwożył się...
Po chwili płaczu... jenerałowa zerwała się i pobiegła do sypialnego pokoju... stała w progu chwilę... poczęła jak obłąkana latać po mieszkaniu, zdawało się, że szuka kogoś.
— I nikogo przy umierającym! nikogo przy trumnie! zawołała wracając — ani matki, ani narzeczonéj, ani przyjaciela... ani mnie nie było...
Usiadła znowu i płakała, oparłszy się o wieko trumny...
Towarzysz a raczéj nieproszony opiekun, który z nią przybył, trzymał się zawsze progu i chustki od ust nie puszczał.
W chwili, gdy jeszcze Marya upadłszy łkała, chwytając za drzewo, jak gdyby rozerwać chciała trumnę, nadeszli ludzie, którzy zabrać ją mieli, doktor zbliżył się do kobiety i w łagodnych słowach starał się ukoić jéj boleść.
Ale była w takim stanie, że nie słyszała nic oprócz tego, co w niéj mówiło saméj... po chwili natrętny ten
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/478
Ta strona została skorygowana.