szmer wyrazów, z których rzadkie dochodziły jéj uszu, zwrócił nareszcie uwagę, podniosła oczy, wpatrzyła się śmiało w obcego człowieka...
— Czy ty wiesz, czém on był dla mnie? zawołała, czy rozumiesz ten ból, który chcesz uleczyć — któż ty jesteś?
— Ja, doktor jestem, rzekł Frycz.
— I jako doktor chciałbyś przez litość... dodała z ironicznym uśmiechem, uleczyć szaloną?
— Byłeś przy jego śmierci? podchwyciła nagle.
— Byłem.
— Jak on umierał? mów mi! czy na jego ustach nie było żadnego imienia? czy nie wołał... czy nie wspomniał?
— Pani, rzekł lekarz, choroba, z któréj on umarł, jest jedną z tych piorunujących, które odejmują człowiekowi wszelką przytomność... nie mówił nic, bo nie mógł mówić...
— I przy nim nie było...??...
— Nikogo oprócz mnie i starego wiernego sługi... matce, krewnym nie mogliśmy dać znać... bo słabość zaraźliwa... a ratunkuby mu nie przynieśli...
— Zkądże wy to wiecie! zawołała z gniewem. Nie rozumiecie choroby, nie znacie na nią lekarstwa... jak możecie wyrokować, co ratuje a co zabija? Możeby go wyleczyło wejrzenie, może rozbudziło słowo... ale wy je-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/479
Ta strona została skorygowana.