z pokoju... i zamknęła drzwi za sobą, jak gdyby lękała się, aby ją to widmo nie goniło.
I długo jeszcze słychać było ciche szlochanie, przerywające modlitwę... a na niebie dnieć zaczynało gdy złamana wrażeniami dnia tego biedna matka padła na poduszki i z usty spalonemi gorączką usnęła.
Na dole w swéj izdebce ubogiéj Mateusz czuwał — zszedł do niéj starszym, nieszczęśliwym, biedniejszym się czując niż był kiedykolwiek... ale z rezygnacyą i pokorą niósł to nowe brzemię. Dopóki żył tu odosobniony wśród obcych, zapomniawszy nieco warunków życia dawnego — oswajając się z położeniem sromotném, nie ciężyło mu ono tak bardzo — zetknięcie się z pułkownikową a przez nią z obyczajem Polski — z przeszłością okazało mu w całéj ohydzie... nieprawość, na którą wczoraj jeszcze patrzał jak na rzecz obojętną. Jenerał teraz wydał mu się stokroć grzeszniejszym... występek jego daleko większym, cała ta intryga okropną... Starzec wzdrygnął się i ręce załamał. Rozpacz i łzy wdowy nauczyły go czém było to lekkomyślne postępowanie. Dziwił się sam sobie, że mógł patrzeć na nie obojętnie a obojętnością swą uświęcać taką sromotę...
Na wązkiém i twardém łóżeczku usiadłszy, począł się modlić, ale modlitwa plątała mu się na ustach z wyrzekaniami... myśli błędne ją przerywały... Nasłuchiwał