co chwila, czy nie posłyszy przybywającego jenerała i spoglądał na swój srebrny stary zegarek, licząc minuty. Zdawało mu się, że chłopak powinien już był dojechać na daczę, obudzić jenerała... a na wieść o matce jakżeby dotąd najprzywiązańszy z synów nie pospieszył jednéj chwili?
Tymczasem na sąsiednim dworze koguty piały, w okienku widać było brzask nadchodzącego dnia... a cisza panowała dokoła i chłopak nawet posłany nie powracał...
Zwolna rozedniało zupełnie. Mateusz coraz był niespokojniejszy... posłańca z powrotem czekał napróżno.
W ulicy powolny ruch poranny już się zwiastował... skrzypiały wrota podwórców... niekiedy cichy głos ludzki dolatywał jego ucha... przesuwali się ranni przechodnie... przejeżdżały wozy... a turkotu znanego powozu jenerała nie mógł się stary doczekać.
— No, to go chyba nie zastał — rzekł Mateusz do siebie — ale ona tam jest, czyżby go puściła? A — któż wie — może list mój przejęła? Może intryguje, aby go do matki nie puścić lub sama się tu chce wkręcić? Do niéj to wszystko podobne...
Dzień był biały i słońce pogodne jaskrawo zaczynało ozłacać dachy i wierzchołki budowli, rzucając długie cienie, a Mateusz skulony przysłuchiwał się napróżno — milczeniu. Zegarek jego pokazywał siódmą, gdy w dali niepochwycony dla innego ucha turkot dał się
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/49
Ta strona została skorygowana.