śmierci syna pułkownikowa nie przyjmuje nikogo... i leży w łóżku...
Na kilka rzuconych zapytań odpowiedzi były tak lakoniczne, iż ochotę do dalszéj rozmowy odebrały. Moskal był wszakże uparty, wyszedł z uśmieszkiem i powiedział sobie, że Polaczków mądrych połapie.
Jedno z małych miasteczek Polski zajmował oddział powstańców... Wieczór był młodéj jeszcze wiosny, ale dziwnie łagodnéj — słońce w blaskach, jakby letnich, zachodziło na niebie zielonawéj barwy, złotemi poprzerzynaném obłokami... Powietrze było niemal ciepłe... Miasteczko rozłożone w dolinie już cieniem wzgórza się okryło, które najjaskrawiéj oświecały promienie zachodzącego słońca... Na tym wzgórku, przed wieki, stać musiał zamek, którego już nie pozostało ni śladu; kaplica tylko zamkowa zmieniła się z czasem w kościołek a przy nim szeroko rozlegał się stary cmentarz... pełen kamieni, krzyżów, drzew, krzewów i rozwalonych pomników. Ponieważ z téj wyniosłości cały obszar otaczającego kraju widać było daleko, a góra zamkowa stanowiła rodzaj naturalnéj fortyfikacyi, szczupła garść ochotników musiała się rozlokować w części u muru, który pole umarłych otaczał... i na samém nawet cmentarzysku... Droga od niego wiodła w dół ku mieścinie, w któréj wieże nowszego kościoła, kilka domów mu-