pułkcwnika. Ten i ów nazwał go przypadkiem hrabią, na co on ręką machał niechętnie, ale przypomnienie rzeczonego tytułu nie było mu znać na zbyt przykre, choć doń żadnego prawa nie miał.
Naradzano się tak nad redakcyą jakiegoś okólnika, gdy bryczka od miasteczka, lecąca szybko, zatrzymała się przed karczmą. Wszyscy pobiegli do okien i za próg, ale w mroku widać tylko było słusznego wzrostu mężczyznę, który, mały tłómoczek chwyciwszy z wózka, płacił woźnicy i odprawiał go.
Po chwili w progu zjawił się przybyły z pakunkiem, który rzucił w kącie i zdejmując czapkę, odkrywając piękne, wypogodzone czoło, zapytał o dowódzcę... Wskazano mu mężczyznę barczystego, któremu się przybywający pokłonił..
— Jeśli się dwoje rąk dosyć silnych jeszcze, rzekł z grzecznym ukłonem, przydać na co mogą i pewna żołnierska wprawa — masz panie naczelniku nowego żołnierza...
Wszystkich oczy zwróciły się na mówiącego, ale nie wszystkie życzliwie. Postać imponująca, ton mowy, powierzchowność, acz sympatyczne, zdradzały niepospolitego człowieka, głos, mowa, fizyognomia energią brzmiały...
— Zkądże obywatel przybywa? zapytał, mierząc go surowém wejrzeniem naczelnik,
— Pozwolisz mi pan nazwisko moje, miejsce, zkąd
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/501
Ta strona została skorygowana.