Adjutant krzywił się, nie tając się z tém bynajmniéj.
Objąwszy wzrokiem wszystkich przybyły, nie mówiąc słowa, skłonił się z lekka, poszedł do progu i chwyciwszy tłómoczek miał odchodzić.
— Za pozwoleniem, obywatelu — ozwał się głosem rozdrażnionym adjutant... przecież do sztabu wojska narodowego nie wchodzi się tak i nie wychodzi jak do karczmy, choć sztab w istocie w karcznie się mieści. Prosimy pana o wytłómaczenie się.
— O jakie? zapytał od progu dumnie dosyć ochotnik — żadnego wam nie winienem... Dobranoc...
Brał za klamkę ode drzwi, gdy adjutant zakomenderował, aby go nie wypuszczano, dwóch żołnierzy z dobytemi pałaszami zaskoczyli mu od proga. Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, ale ochoty do sporu nie miał najmniejszéj, ruszył ramionami i zawrócił się.
— Przecież my musimy wiedzieć, kto tu przychodzi, bo i Moskaleby się wkraść mogli i szpiegi...
Przybyły pobladł i posmutniał.
— Imienia, nazwiska, ani zkąd przybywam wyjawić wam nie mogę, ale słowem honoru szlachcica polskiego
— O? szlachcica, tu szlachty nie ma! zawołano.
— Słowem honoru uczciwego człowieka i przysięgą wam stwierdzam, żem nie Moskal i nie szpieg przynajmniéj.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/503
Ta strona została skorygowana.