każdym kroku, macie chęci najlepsze... ale któż tak jak wy ciągnie, obozuje... i...
Nie dokończył, ręką ruszywszy.
— To pan zapewne tu przybywasz nas uczyć i zabrać komendę!
Jenerał się uśmiechnął.
— Nie, panowie, może przychodzę tu, sądząc, że najłatwiéj mi idąc z wami zginąć będzie, a to mój cel.
Wszyscy spojrzeli po sobie, żołnierz tylko oskarżający głową kiwał, nie dowierzając.
— Co tu długo z nim gadać! jego znam ja, służyłem pod nim... Moskal — psia wiara, słowa nigdy do człowieka po polsku nie rzekł a i dobrego nikomu nie dał... Na gałąź! na gałąź! To rewolucyjne czasy! tu podejrzenia dosyć.
Jenerał wzgardliwie nie chciał na krzyk ten ani odpowiadać, ani go nawet słuchać się zdawał.
Naczelnik oddziału widocznie skłopotany wąsa kręcił i sapał, adjutant przybierał coraz bardziéj jędyczą minę...
— Nim co będzie... pod areszt... hej! dwóch żołnierzy...
Z boku kilka głosów za powodem pierwszego zaczęło mruczeć: „na gałąź”, jenerał w kieszeni gniótł rewolwer. Ale w téjże chwili, gdy oskarżyciel swoje „Na gałąź“ raz jeszcze śpiewał, uderzył go ktoś po ramieniu... — Milczałbyś trutniu!
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/506
Ta strona została skorygowana.