co być musi i nie łudziłem się wcale przesadzonemi nadziejami...
— A! zawołał Władysław — jam je tu dopiero postradał... Nie! alem się w nich zachwiał. Dziś jeszcze o powodzeniu wątpić nie chcę — ale widzę je trudném... widzę je... Władek nie dokończył...
— Wstyd mnie, rzekł po chwili — że my tak słabi jesteśmy...
— Nie bylibyśmy słabi, odpowiedział Zbyski, gdybyśmy mieli ducha ładu, porządku i organizacyi. Nie darmo żył naród swobodą... przeszła mu ona w krew a w skarlałych pokoleniach przerodziła się w swawolę...
Walczymy za wolność, a potrzebujemy nad sobą żelaznego despotyzmu dłoni...
Po tych słowach zamilkli oba... rozmowa im usnęła na ustach.
To, co Zbyski powiedział o narodach, prawdziło się w mniejszych rozmiarach na nim samym... Żyje się w atmosferze, nie czując jéj wyziewów, nie postrzegając wpływu; wdziewa się obyczaj jak suknią codzień i w początkach ciasna, w końcu się wydaje obszerną a nawet wygodną.
Z uczuciem polskiém Zbyski wychował się wśród wyziewów moskiewszczyzny, zachował miłość Polski ide-