była, a co więcéj, dowódzca jéj był w swoim rodzaju bohaterem.
Nie łatwo go wszakże było ocenić; złote serce, dusza naiwna... szły u niego w parze z nierozwagą prawie dziecinną. Ale miał to, co mało komu jest daném — szczęście... i nauczył się już był w nie wierzyć...
Szedł często na oślep, nie rachując sił, nie przewidując, nie troszcząc się o boki, o pogoń... o drogi, o furaż, był pewnym, że mu to wszystko da Opatrzność. Jakimś cudem niemal zawsze za wiarę tę płaciło powodzenie niespodziewane...
Janasz — takie sobie przybrał nazwisko, wiódł oddział, karmiąc go pieśniami zamiast chleba częstokroć... przemawiając gorąco do towarzyszów, w ciągłém upojeniu sam i drugich w niém starając się utrzymać.
Nie można go było nie kochać i nie drzeć, patrząc na niego... Człowiek podobny był twarzą do wizerunku moralnego, jakiśmy w kilku słowach skreślili, piękny mężczyzna, z okiem czarném, z twarzą rysów regularnych, z uśmiechem na ustach, gotów się był podzielić ostatnim chleba kawałkiem z żołnierzem i w obronie jego dać właśne życie... ale wojnę pojmował jak poemat i chciał ją mieć epopeją...
Tu znalazł Zbyski przynajmniéj serce otwarte, uprzejmości trochę... ale drugiego dnia, wpatrzywszy się w sposób ciągnienia i plany kampanii, opadły mu ręce.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/519
Ta strona została skorygowana.