Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/521

Ta strona została skorygowana.

łym — dziwił się téj ruchawce, jak ją zwał — i nie rozumiał nic.
Pan i sługa nie mówili o tém do siebie... ale wejrzenia wzajemne dość myśli tłómaczyły.


Była noc wiosenna, tej ślicznéj naszéj wiosny Północy, która czasem długo na siebie czekać każe, ale gdy uśpiona w głębiach obudzi się, wystrzeli, rozkwieci się prawie w oczach... jest czémś zachwycającém... oszalającém człowieka... Chciałoby się wstrzymać ją, tak zdyszana spieszy się, rozwija się, rozlewa — a czuć już, że przeleci jak przyszła i że pierwszy upał ją zwarzy...
W dolinie okrytéj zielonemi trawy wybujałemi, otoczonéj gęstym lasem i zaroślami, śpiewały zapamiętale słowiki, księżyc w pełni podniósł się na niebo jasne, pogodne, po którém tylko gdzie niegdzie białe muślinowe obłoczki przepływały, jak orszaki niemych duchów... w oczach mieniących postacie.
Chór żab odpowiadał ironią pieśni szalonéj, wrzaskliwéj, chórowi słowików... cisza zresztą panowała głęboka i niekiedy wiatr tylko przemówił coś do lasu, a las mu językiem swym odpowiedział... Ale to była rozmowa piastunek nad kolebką uśpionego dziecięcia...
O! jak świat wydawałby się pięknym w téj godzinie uroczystéj, modlitewnéj, gdyby oko, obejmując tę