Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/530

Ta strona została skorygowana.

mał snem gorączkowym... Wtém jakby wiatr przeleciał po lesie... potém jakby szmer jakiś około chaty. Maciéj wstał na palcach i poszedł wyjrzeć okienkiem, nie dojrzał nikogo i wrócił drzemać na kul słomy, na którym zwykle w kącie izby legiwał...
Już sen mu był powieki skleił, gdy gwałtownie zaczęto się dobijać do drzwi. Co żyło, zerwało się z posłania, stary żołnierz jak pijany zataczając się pobiegł ku drzwiom, aby go kto nie uprzedził... przyłożył ucho... usłyszał tylko szepty i zdało mu się, że pochwycił przytłumiony chrzęst broni...
Dziwném było, iż dobijający się po nocy ludzie nie odpowiedzieli na pytanie...
— Nie odmykaj! szepnął Maciéj do leśnika... nie odmykaj bezemnie... Wpadł do drugiéj izby po pistolety, ale tu zastał już przez ciasne okienko na pół wsuniętego człowieka... Z po za niego widać było kilku innych pod ścianą... Nie myśląc nic, żołnierz wystrzelił, krzyk się dał słyszeć...
Ubit!
Zarazem pierwsze drzwi naparte silnie rozpadły się i ciżba wtłoczyła się do chaty...
Byli to Moskale... Do koła otaczali chatę... krzyk i przekleństwa rozległy się razem... Zbyski, który był oczy otworzył ale leżał spokojnie, ani się ruszył do ucieczki, ani do obrony... Maciéj tylko szukał broni napróżno...