Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Mnie — osobiście! o nie! zawołała pułkownikowa — widzisz mnie, jestem tak prawie zdrową jak zawsze.. nic mi się nie stało.. ale.. pomówimy o tém, Stasiu.. Teraz.. zapomnijmy o trosce, o świecie, niech na ciebie patrzę! uśmiechnij mi się uśmieszkiem dziecięcia.. powiedz mi słowo, którém przemówiły pierwszy raz usta twoje.. matuchno... matko! tak jak szczebiotałeś wesół, kiedym cię jeszcze na tych rękach nosiła..
Jenerał westchnął, łza mu się kręciła w oku.
— Mamo, rzekł, nawzajem.. powiedz mi o wszystkiém co u nas.. co w tym starym domu, którego ja tak dawno niewidziałem, a tak dobrze pamiętam. Czy na staréj olszynie klekoczą bociany nasze? czy słowik śpiewał w bzach na wiosnę? czy na błotach wieczorami grają te ptastwa chóry tajemnicze? czy nocą szumią drzewa starego ogrodu, jakby mnichy modlitwę senną?.. Ja pamiętam wszystko..
— O! dziecko moje, odparła matka... ta natura, co nas otacza.. zawsze jest prawie jedną, jéj pieśni i blaski powtarzają się co roku, w naszém tylko sercu mienią się czucia... grają coraz inne melodye i barwy coraz nowe przechodzą..
Zdziwiłbyś się, znajdując kamień omszony pod krzyżem, jakeś go wczoraj zostawił... Kościołek pochylony jak był, wydeptane co roku ścieżki stuletnie, gdy tych, co po nich chodzili, już nie ma... Scena się nie zmienia...