konaniu, że będą najpiękniejsze i że złożone do kupy, muszą się z sobą pogodzić... jako dobrzy powinowaci.
Salon jego w pałacu zagrabionym na prędzce po kimś, kogo chciano mieć w podejrzeniu, aby go obedrzyć — wyglądał przepysznie... ale dla ludzi, co nie mają poszanowania dla zbytków, był śmieszny.
Dywany zdawały się przekomarzać obiciu, firanki kłóciły się z krzesłami, meble były w otwartéj wojnie między sobą — złoto kapało i stanowiło węzeł, mający to harmonijnie w całość połączyć.
Wieczorem, gdy zapalono lampy, gdy błyskotki wszystkie poczęły migotać tysiącem iskier i płomyków, gdy cień pożenił zwaśnione kolory... było to prawie znośne...
Mnóstwo kwiatów w oknach, które ogrodnicy ze strachu dawać musieli, napełniały pokoje wonią i przedstawiały Moskalowi ujarzmioną naturę, którą on woli w wazonie mieć lokajem, niż się do niéj fatygować, aby z nią zobaczyć.
Tego dnia przepyszny ów salon był pełen gości, jenerał przyjmował. Potrzebował po trudach śledztw, spraw, indagacyi, protokółów, odetchnąć wśród uśmiechających się twarzy. Pochlebiało mu to, że teraz towarzystwo nawet petersburgskie najwykwintniejsze, któreby nigdy tam krokiem progu jego nie przestąpiło, tu się doń garnęło.
Wielką znajdował przyjemność, gdy wśród rozrzu-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/550
Ta strona została skorygowana.