dziewał. Wszedł jeden z tych jenerałów, z któremi Arsen Prokopowicz o losie Stanisława często się w cytadeli naradzał, nie mający zwyczaju w mieście wizyt oddawać. Miał twarz chmurną i jakby zakłopotaną, a na powitanie gospodarza odpowiedział słowy niewyraźnemi. Prosił go usiąść, odmówił.
— Bardzo mi przykro, rzekł grzecznie, iż z obowiązków moich, wy najlepiéj wiecie, co służba znaczy — jestem zmuszony dosyć nieprzyjemną wiadomość wam przynieść.
— No? co? co takiego? cóż to może być.br>
— Myślę, że fraszka — ale wiecie takie teraz czasy! musicie mieć nieprzyjaciół... to się rozjaśni...
— Więc o cóż chodzi?
— Głupstwo, odebrałem rozkaz... aresztowania was, rzekł przybyły.
— Co? mnie! Arsen począł się śmiać na całe gardło — żartujecie...
— Mówię seryo... musi to być jakaś omyłka...
— Nie musi być ale jest, odparł zaczynając się burzyć Arsen Prokopowicz, to rzecz po prostu niemożliwa!
— Ale cóż poradzić... po służbie...
— Jak to? seryo?
— I papiery wasze zabrać, dodał powoli gość.
Arsen zbladł i zatrząsł się, pobiegł do teki, otworzył ją i drzącemi rękami, wyrzuciwszy z niéj stos ró-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/557
Ta strona została skorygowana.