żnych pism, dobył na ostatek arkusza z pieczęcią, rozkładając go tryumfalnie przed jenerałem.
Gość popatrzał. — To prawda! rzekł... i sięgnął w téj chwili za mundur, wydostając z kieszeni podobny drugi arkusz z pieczęcią, który, trzymając w ręku, dał czytać Arsenowi. Twarz poczciwego Moskala mieniła się, silił się do uśmiechu, ruszał i nie mógł ruszyć ramionami.
— Poszaleli! zawołał.
— No, ja nie wiem... odparł cicho przybyły — ale wiecie — służba nie rozumuje...
— A to śmieszna rzecz! jak Boga kocham! rzekł Arsen i dokądże...
— No, dziś, rozumie się do cytadeli, a jutro was odprawię do Petersburga...
— Po co?
Nie było odpowiedzi...
— Co wam znaczy przespać się w wygodnym pokoju, ja dla was przecie znajdę izbę porządną...
— No! ale samiż powiedzcie, oni poszaleli chyba... głowy potracili! Ja im całe życie służę... sto tysięcy djabłów... a oni mnie do kozy pakują! mnie! kiedy? teraz, gdy ja im tu mógłbym wykryć najważniejsze w świecie rzeczy...
Gość powtórzył raz jeszcze — służba i zabrał się do papierów. Wszedł pomocnik... Arsen rzucił się w krzesło, podparłszy na dłoni głowę — sam nie wie-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/558
Ta strona została skorygowana.