zimno wymówiła te wyrazy, które przecie człowieka prawie na śmierć skazywały...
— Odżyj nadziei — dodała szybko, daj się ubłagać, bądź umarłym dla wszystkich, dla Maryi bądź tylko żywym... Słuchaj... słuchaj... ja obmyśliłam wszystko... ty zostaniesz skazany na wywiezienie... ale w drodze... w Moskwie... tam teraz są tysiące... tam się jeden nie liczy... tam się mylą ludzie... pojedziemy z sobą... gdzieś daleko, pod niebo jaśniejsze... do krajów, gdzie nie ma drapieżnéj walki... gdzie pomarańcze kwitną. Zostanie nam zawsze tyle, by kupić domek nad jeziorem, ubrany w winnych liści sploty... Tam świat i ludzie wiedzieć o nas nie będą... tam będziesz siedział, dumał... a ja pieścić cię będę i słuchać... Tam... ja mam życia nie wiele... resztę wyżyję na szczęście, pochowasz mnie pod laurowém drzewkiem i pójdziesz w świat nowe może rozpocząć życie...
— Kobieto! zawołał Zbyski — ty jeszcze marzysz, nawet wśród tych czterech ścian, które są jak brama piekieł zapisane rozpaczą... Wasze życie marzeniem... ale ja na téj nici pajęczéj, z ciężarem mych bólów nie wytrwam, ja urwę się i padnę z nią... Na co mnie ciągniesz w świat, w którym dla człowieka jak ja... miejsca nie ma? Czém jest człowiek bez miłości kraju i stępla narodowości, to pieniądz starty, którego nikt nie przyjmie... chyba ten, co w ogień ma rzucić.
Nie kuś mnie — zostaw przeznaczeniu... Wszak mi
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/563
Ta strona została skorygowana.