często niezrozumiała zajęła go na chwilę całego... Była to wymiana wyrazów, w których myśli ściśnięte odgadywać musiał... Spytał go, kiedy przybył, dowiedział się, że uwięzionym był od dni kilkunastu a przeniesionym do celi sąsiedniéj dopiero od wczoraj. Władysław dodał, iż wie, że dziś go indagować będą.
Zbyski spytał, co myśli i jak się chce tłómaczyć.
— Schwytany z papierami — nie mogę się zapierać... Wiedzą, co robiłem — czeka śmierć...
Stanisław nie śmiał pytać, ale Władysław zapytał go — A ty?
— Nie wiem, odparł...
— Nie przyznawaj się, wypieraj — stukał więzień.
— Próżno — trzeba umieć umrzeć... inni życie dali, dam i ja...
Rozmowa przerwaną została, gdyż w celi sąsiedniéj coś zaszło, czego sobie więzień wytłómaczyć nie umiał.
Powtarzał sobie — trzeba umieć umrzeć i uśmiechał się... brzydząc sam sobą a czując, że nie potrafi. Życie śmiało się doń... czcze, puste, łupiną swą ciągnęło go jeszcze... Wyrocznia kazała mu je ocalić, on sam nie wiedział dobrze, co pocznie, zdał się na losy, nie układał planów... Co będzie, to będzie...
W duszy nie miał ani iskry tego zapału, z jakim Władek mu wystukał: Trzeba umieć umrzeć.
Do życia nie przywiązywał zbytniéj wartości, ale go poświęcić nie umiał raz drugi. Na placu boju rozbu-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/574
Ta strona została skorygowana.