rzyła go namiętność, rozwścieczony był — tu, gdy ostygła... w sercu nie znajdował pobudki do męczeństwa. Aureola dla czoła była mu obojętną, a zimny powróz wstrętliwy. Przesiedział tak do wieczora... kreśląc po stole ołówkiem bezmyślnie cyfry, imiona, wyrazy niezrozumiałe...
Nad wieczór wszedł oficer i dwóch żołnierzy, kazał się więźniowi ubrać i dał mu do zrozumienia, że go miał za głuchego. Mówił do niego przez złożoną w trąbkę dłoń. Zdziwiło to Zbyskiego, ale nie zaprzeczał, poszedł posłuszny.
Więzienie, zarost, wychudzenie tak go zmieniły, iż gdyby nawet w sądzie znaleźli się dawni znajomi, wyśmienicie mogli go nie poznać. Na progu sali minął się z wychodzącym z niéj pod strażą związanym Władysławem, który mu posłał wejrzenie... wzrok ten powinien go był zelektryzować. Władek opuszczał salę badań rozpromieniony, z czołem jasném, z taką powagą i uczuciem siły w sobie zwycięzkiéj, iż klęknąć przed nim było można. Spojrzawszy nań... krew rumieniła mu lice, zmęczony był jak po najcięższéj walce, ale usta drzały jeszcze wypowiedzianą prawdą i daném jéj świadectwem...
Mignął mu tryumfujący... prawie straszny choć skrępowany... mówiąc oczyma: Nie ustąpiłem, nie uląkłem się! Zginę, ale godnym imienia Polaka, ojczyzny Rejtanów i Łukasińskich...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/575
Ta strona została skorygowana.