wie, wahał się, gdy sekretarz podając pióro i wskazując miejsce w końcu stoła, szepnął (jak dla głuchego wcale nie zrozumiałym sposobem)... Podpisujcież — nie... Sam prawie nie wiedząc, co czyni, Zbyski położył ten wyraz ręką drzącą. Osobliwszą było rzeczą, że prezydujący, który zwykle przy badaniu wpatruje się pilnie w obżałowanego, widocznie unikał spojrzeć nań... Jego towarzysze ze spuszczonemi głowami notowali coś na papierach.
Poddana odpowiedź przeszła z rąk do rąk, nastąpiła narada...
Sekretarz wyszedł... chwila upłynęła, Zbyski stał milczący za stołem... Sąd rozmawiał po cichu...
Po długiém dosyć oczekiwaniu sekretarz wprowadził otyłą jakąś figurę, któréj mundur wojskowego lekarza oznaczał... Z twarzy téj trudno było co wyczytać. Oczy siedziały w głowie nadto głęboko, policzki były odęte... czaszka łysa... usta obwisłe...
Zaczęła się dosyć głośna rozmowa po rosyjsku, w któréj prezydujący żądał od lekarza, aby opatrzył szlachcica Melchiora Szarlińskiego, obwinionego o uczestnictwo w powstaniu, ale skutkiem ciężkich ran w głowę pozbawionego słuchu, mówiącego z trudnością i nie zupełnie przytomnego. Dodał zawsze głośno, jak gdyby w istocie głuchego miał przed sobą, że wina Szarlińskiego nie była wielką, iż wiadomo było władzy, że
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/577
Ta strona została skorygowana.