Wdowa wiedziała dobrze, czém ono okupione być miało — wyrzeczeniem się siebie... śmiercią moralną...
Wątpiła nawet, czy kiedykolwiek widzieć go już będzie, czy przyciśnie do serca... ale miłość macierzyńska jest nieustanném wyrzeczeniem się siebie... Tu ono z goryczą było zmięszane, bo dziecię jéj, polskie dziecię, wyjść miało skalane, zmalałe, zmienione w istotę nikczemną z zapasów z losem i ludźmi...
Pułkownikowa nie śmiała o to obwiniać Stanisława, ale oprawców, którzy go dziecięciem porwali... aby mu odebrać, co miał najdroższego...
Starano się o ocalenie Władka, to wszystko było próżném... Przy pierwszéj indagacyi odpowiadał tak, tyle win cudzych pobrał na siebie, ażeby innych ocalić, okazał się tak szlachetnym i energicznym, że przebaczyć mu nie było podobieństwa... Wzięto okup ogromny za jego życie i wysłano do kopalni Nerczyńskich.
Wdowa zaledwie się z trudnością dowiedzieć mogła, iż Stanisława nie było już w Warszawie... Cały rok następny panowało milczenie głuche, straszne, a matka unikała wspomnienia o synu.
Czasem gdy się jéj imię, to wyrwało, dodawała — Mój nieboszczyk...
Pogrzebła go w sercu swojém, lękając pomyśleć nawet, jakim dla niéj powstać może z téj mogiły, tylą oblanéj łzami...
W r. 1865 dopiero pułkownikowa odebrała z Ge-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/583
Ta strona została skorygowana.