Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/585

Ta strona została skorygowana.

bożną na kolanach, patrząc na portret męża, siedziała starzejąc w oczach... a serce wciąż jéj tylko mówiło...
— Nie mam syna!...


W r. 1867 (co nie nowina) koléj petersburgsko-warszawska wyrzuciła jednego wieczora na bruk nowy kilka postaci widocznie przybyłych tu po raz pierwszy. Poznać je było można po ruchach, ubiorach, mowie i pewnéj bucie zwycięzkiéj, z jaką przybywali zająć zawojowaną Polskę, uważając ją za swoją. Panów tych, dosyć nędznie odzianych, z których dwóch nie miało kołnierzyków od koszul ale za to ogromne wstęgi świętéj Anny na szyi — zdawał się prowadzić na zdobycie ziemi obiecanéj nieco pokaźniejszy od nich mężczyzna, średniego wieku, mizerny, chudy ale jeszcze mający pewne pretensye do uchodzenia za to, co zowią w Moskwie szczygłem. Vice-mundur miał zrobiony porządniéj i umiał się obchodzić z rękawiczkami, nawet stare buty podróżne były przed rokiem lakierowane....
— Chodźcie tylko za mną, mówił, obracając się do towarzyszów — ja tę Warszawkę znam... ja tu był, ja tu miał tę sławną awanturę, od któréj mnie mało diabli nie wzięli...
— Jaką awanturę? spytał jeden...
— Ej! niby to kto nie wie historyi Arsena Prokopowicza, zawołał przewodnik...