Był to młody urzędnik z Warszawy, którego w wojsku zwano Turem, milczący, odważny, zapamiętały w boju żołnierz. Opowiadano sobie historyą jego, bo na głos kraju, wołającego swe dzieci, rzucił był posadę, z któréj żył, matkę staruszkę i narzeczoną, czule ukochaną. O swém poświęceniu, o sobie nie mówił nigdy, do żadnych rad wojennych nie należał, poszedł jako prosty żołnierz, bił się walecznie, nie skarżył nigdy na nic... i mówiono, że legł na tém samém pobojowisku, i na którém ranny śmiertelnie pozostał Zbyski. Sympatya mimowolna jakaś zbliżyła ich do siebie, ale rozwinąć się nie miała czasu i sposobności. Tur był małomówny, jenerał także, porozumiewali się oczyma, półsłowami, uściskiem dłoni.
Nieraz spoczywali u jednego ogniska i Stanisław z obojętniejszych rozmów poznał w Turze człowieka wykształconego a razem wielkiego, energicznego charakteru. Znać po nim było, że się czego innego w powstaniu spodziewał niż zastał, ale nie szemrał jak drudzy, nie parł się do rady, stał z karabinem w szeregu i pełnił powinność.
Zimna odwaga, z jaką walczył, zamknięte usta, niezłomny ów charakter zyskały mu cichą przyjaźń Stanisława. Rozpoznawszy go teraz w chwili, gdy się jakiéjś niemiłéj może spodziewał znajomości, jenerał radośnie zawołał:
— Tur! — i pochwycił w obie dłonie ręce jego.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/672
Ta strona została skorygowana.