jakimś jednym wszędzie charakterem, myślą, obyczajem łączyć się musi.
Tur nie mówił nic — ale milczenie jego mówiło bardzo wiele.
— Państwo możecie być pewni — wyjąknął nareszcie widząc, że od niego wymagają odpowiedzi — że tam będziecie dobrze przyjęci. Nic to nie dowodzi, że ja, że my, odarci, ubodzy z nieufnością, ze wstrętem, z obawą, ledwie się tam po cichu wkraść możemy. Ubóstwo naprzód źle zawsze uprzedza, w ubogim zaraz domyślają się rewolucyonisty, któryby wszystko chciał wywrócić, aby na tém coś skorzystać. Majątek, stósunki, imię każą przebaczyć nawet to, że się służyło powstaniu... W szeregach teraźniejszych Stańczyków ci, co najzjadliwiéj plują na nas, wszakże mają jeszcze na rękach blizny od kajdan ołomunieckich... ale ich blizny są szlachetne, a nasze rany są podłe! — Tam imiona, majątki... pewne rękojmie są potrzebne... bardzo. Z niemi nic nie przeszkadza osiedlić się, żyć, mieszkać spokojnie... bez tego trudno... Państwu zapewne nie zbędzie na stósunkach, na protekcyi a w ostatku na majątku, który za nie starczy.
— Stósunków nie mamy żadnych, odezwał się jenerał — nie znamy tam nikogo, nazwisko, które noszę jest pożyczoném...
— Ale papiery w porządku być powinny — rzekł Tur... Zresztą pojechać tam zawsze można, nigdy tylko
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/677
Ta strona została skorygowana.