nie ma pewności, że jutro fantazya urzędnika lub denuncyacya nie wygna.
— Ależ sympatya kraju... zawołała jenerałowa.
— Sympatya kraju — rozśmiał się nieznacznie gość — wieleby to o tém mówić trzeba. To, co stoi najwyżéj a co nawet polskiém się mieni, ma największą sympatyą do świętego spokoju i do Thiers’owego: Chacun chez soi, chacun pour soi — Galicyanin jest zazdrosny i Polak z innych prowincyi uważa się tu za obcego. Maleńkie gronko ludzi innych jest zasad i uczuć, ale ono może tylko protestować po dziennikach i wołać o pomstę do Boga... w kraju mało ma siły...
Nie łudźcie się państwo, dodał — licząc na schronienie miłe w tym kraju niegdy polskim... a dziś galicyjskim... Obowiązek każe choćby cierpieć między swoimi, więc się tam iść musi i cierpieć bez szemrania powinno...
Nie było to bardzo pocieszającém, co mówił Tur, ale można go było posądzić o gorycz i przesadę.
Rozmowa zwróciła się potéóm na inne przedmioty. Jenerał, wziąwszy na stronę biednego emigranta, usiłował wybadać, czy mu w czém użytecznym być nie potrafi — odebrał wszakże odpowiedź grzeczną, chłodną, która daléj iść nie pozwalała. Mówili jeszcze o biednym poecie zmarłym w Neapolu, który był w Galicyi znanym i z którym Tur się spotykał. Wieczór
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/678
Ta strona została skorygowana.