— Stasiu, ty chyba go uratujesz! ja cię za nim błagać przybyłam... Albin zesłany do... Nerczyńska.
Jenerał uderzył w dłonie... i pochwycił się za głowę.
— Do Nerczyńska! powtórzył wzruszonym głosem, który usiłował uczynić cichym — a! to nad wyraz wszelki wielkie nieszczęście... on... ale za cóż?
— Za co? czyż pytać trzeba? codziennie co najlepszego u nas wywożą za westchnienie, za słowo, za wejrzenie, za milczenie... za nic. Potrzeba tę Polskę nieszczęśliwą ogołocić z ludzi, wypuścić z niéj krew młodą... Albin jest jednym z tysiąca tych, których wysyłają co dzień... ale ty...
— Ale ja — przerwał żywo jenerał — ja na żaden sposób, nikogo... rodzonego nawet brata ratować nie mogę... to niepodobna!!
Na te słowa, których nie spodziewała się matka, twarz jéj pobladła, usta zadrgały... nie chciała wierzyć uszom... zbliżyła się...
— Powtórz! coś powiedział! krzyknęła gorąco. Jenerał się uląkł.
— Mamo! na rany Chrystusowe, zawołał — zlituj się nademną, nie znasz położenia mojego...
— Jak to nie znam? brwi marszcząc odparła matka i wyrywając mu rękę, którą pochwycił. A któż zna lepiéj nademnie to położenie... Jak to? ja, matka nie mam prawa cię sądzić i powiedzieć ci coś uczynić
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/68
Ta strona została skorygowana.