gubernii, dostał już od téj pory Annę z gwiazdą... i dobre miejsceczko i cały i zdrów... i nic mu... a wam Maryo Pawłowno? a wy? no jakże się powodzi?
Blada, z wargami drzącemi, walcząc z sobą, ażeby mu nic nie odpowiedzieć, Marya nie spuszczała go z oka, ręką wciąż jeszcze szukając dzwonka... Ruchu tego nie umiał sobie wytłómaczyć domyślny Arsen Prokopowicz, widział tylko, że do szaleństwa przestraszył — to go cieszyło.
— Ani słóweczka! stary więc sługa i przyjaciel nie posłyszy nawet głosu Maryi Pawłownéj! — Czyżby się gniewać miała? A toż gniewby słuszniéj przypadł temu, którego wy wystrychnęliście na dudka... no! a przecież, dobry chłopiec, jak tylko się dowiedział, że wy tu jesteście w Wiedniu, przybiegł zaraz pokłonić się...
Na ustach jenerałowéj drżał od dawna jeden wyraz, który nareszcie zdołała wymówić spazmatycznie, gwałtownie, ruchem ręki ukazując mu drzwi.
— Precz! precz!
Drugą ręką chciała pochwycić dzwonek, który znalazła u ściany, gdy uderzenie krwi z gniewu osłoniło oczy, zamgliło źrenicę, odjęło mowę i Marya Pawłowna padła jak martwa na ziemię skronią[1] o ostry mur... krew bryznęła...
Na widok téj niespodzianéj katastrofy Arsen Prokopowicz przeląkł się, czując, że w proces krymi-
- ↑ Błąd w druku; przed słowem skronią brakuje wyrazu zahaczając, ocierając, uderzając lub innego.